Z góry przepraszam pracowników sklepów mięsnych, a także weterynarzy. Ten tekst nie ma na celu atakowania Waszych profesji. Podczas powstawania tego materiału nie ucierpiała żadna świnia, rzeźnik ani weterynarz.
Kiedy byłam mała,
tata wysłał mnie do mięsnego po boczek. Dzierżąc w dłoni soczystą gotówkę,
wkroczyłam dziarskim krokiem do sklepu, domagając się boczku (to były lata
dziewięćdziesiąte, a może nawet dwutysięczne, więc nie było już kolejek).
Transakcja przebiegła prawidłowo, a produkt został dostarczony do kuchni, gdzie
czekała go ostra krytyka:
Taki tłusty dała
dzieciakowi?!
Mój tata nie był
zadowolony, że boczek jest tłusty i jeszcze bardziej nie był zadowolony, że
pani z mięsnego wykorzystała moją niewiedzę w zakresie optymalnej tłustości
boczku i, zdaje się, wcisnęła mi produkt z niższej półki. To był dzień, w
którym nauczyłam się, że pani z mięsnego nie wolno ufać.
Teraz jestem już
duża i nie kupuję boczku. Unikam sklepów mięsnych, ale to za mało, by uchronić
się przed dodatkowym tłuszczem i nie mam tu na myśli moich własnych boczków. Człowiek
z tak zwanej klasy średniej, wykształcony, u szczytu swoich możliwości
zawodowych, żyjący w dużym mieście musi liczyć się z tym, że wszyscy będą
chcieli od niego pieniędzy. Co miesiąc ten czy tamten podbiera z mojego
wynagrodzenia jeszcze zanim trafi ono na moje konto. Gdy już wszyscy się
najedzą i resztki trafiają do mnie, bronię ich jak mogę, lecz zagrożenia
pojawiają się z każdej strony. Jakiś czas temu miałam taki miesiąc, że na każdym kroku ktoś chciał mnie naciągnąć na tysiąc złoty. Żartowaliśmy sobie w domu, że wszyscy chcą ode mnie tysiąc złoty.
Nie widzę w tym
nic złego, że rzeczy kosztują. Czasem tanio, czasem drogo. Przecież po to
zarobiłam pieniądze, żeby je wydać, wymienić na dobra, poczucie bezpieczeństwa,
jedzenie i chwilowe uniesienia rozkoszy (butelkę Karmi). To, co mnie wkurza, to
te wszystkie baby z mięsnego. Po prostu czasami ktoś ci czegoś nie mówi, a ty
dzieciaku nie wiesz, że ten boczek jest za tłusty albo za niego przepłacasz,
albo trzeba dopłacić za reklamówkę.
Raz w miesiącu
korzystam z profesjonalnych usług kosmetycznych, każda moja wizyta jest warta
około trzystu złoty. Uważam, że to dużo pieniędzy, ale usługa jest tego warta.
Za każdym razem pani kosmetolożka używa na mnie jednorazowego przyrządu, który
potem utylizuje, za co jestem jej bardzo wdzięczna z wielu powodów. Przy
ostatniej wizycie, gdy już zakładałam kurtkę i witałam się z drzwiami wyjściowymi,
pani upomniała się o trzy złote, które powinnam uiścić by pokryć koszt tegoż
jednorazowego narzędzia. Trzy tłuste złote.
Znacie to
uczucie, gdy idziecie do dobrej knajpy, obiad kosztuje niemal stówę za osobę i
choć jest przepyszny, to nie dajecie rady go zjeść? Szkoda marnować takie
pyszności, więc prosicie o zapakowanie jedzenia na wynos i wówczas kelner
uprzejmie pakuje jedzenie i nalicza do Waszego rachunku pisiąt groszy za
opakowanie. Ja zwyczajnie uważam, że to nieeleganckie. Jest w tym coś
nieuchwytnie cebularskiego. Cytując klasyka: to mnie wkurza. Wiem, co myślicie:
skoro stać mnie na obiad za stówę, to stać mnie i na opakowanie za pisiąt
groszy. Lecz tutaj chodzi o pewne subtelności. Swoją drogą, skoro ludzie płacą
w restauracji stówę za obiad, to tę restaurację również stać na opakowanie za
pisiąt groszy.
Należę do osób,
które nie lubią być zaskakiwane. Nie chodzi o to, że nie lubię niespodzianek
typu pakuj się, jedziemy nad morze, w bagażniku jest już spakowany twój nowy
zestaw do windsurfingu. Ale jeśli umawiamy się na godzinę dwunastą, to znaczy,
że na dwunastą, a nie dwunastą trzydzieści. Jeśli usługa kosztuje czysta złoty,
to ja chcę zapłacić czysta złoty, a nie czysta czy. Bo mogę, dajmy na to, nie
mieć przy sobie czech złotych.
Zdecydowanie najobrzydliwszą babą z mięsnego jaką spotkałam są weterynarze. Ło ło ło ale jak to? Jak ona śmie?!? Zanim rzucicie kamieniem, wyjaśnijmy sobie: to nie jest tekst o uprzedzeniach, ja nie generalizuję, że wszyscy weterynarze to czy tamto. Po prostu dzielę się wybranymi doświadczeniami. Czy spotkałam w swoim życiu uczciwych pasjonatów, którzy ratują zdrowie i życie zwierząt? Pewka! Ale niestety spotkałam również takich, którzy z mojej miłości i troski uczynili kopalnię złota. Na przykład zmieniali interpretację tych samych wyników badań, gdy zauważyli możliwość naciągnięcia mnie na zabieg, który nie jest konieczny. Nie ma sensu wchodzić w szczegóły.
Jakkolwiek z wizyty u kosmetyczki lub obiadu w fikuśnej restauracji
można się bez sentymentów obejść, to kiedy choruje twój ukochany koteczek, to
nie ma miejsca na półśrodki i oszczędności. Wtedy wkraczają na scenę ludzie,
którzy gotowi są wmówić Ci wszystko, byle tylko wystawić rachunek.
Jako klasyczny przykład osoby z kategorii controll freak i człowiek checklista, mam na stałe wgrany do układu nerwowego kalendarz oraz excel z budżetem, a kiedy dodamy do tego pewien poziom skąpstwa (czy też seksowniej brzmiącej oszczędności), można z łatwością wyobrazić sobie moją reakcję, gdy w ramach rocznego kursu, za który zapłaciłam dziesięć kafli, pojawiam się na tygodniowym zjeździe i w recepcji trzygwiazdkowego nadmorskiego hotelu proszona jestem, by dopłacić szesnaście złoty osiemdziesiąt siedem groszy opłaty klimatycznej.
Gdy ktoś wyciąga niespodziewanie łapkę po moje piniążki, zarobione w pocie czoła, czuję opór i pragnę walczyć! Może w poprzednim życiu byłam złodziejem? A może złotnikiem? Albo świnią?