sobota, 9 czerwca 2018

pora się ustatkować

Jest takie święto, jedno z tych świąt, ktorych niecierpię za to, że w dzień wolny od pracy trzeba nastawiać budzik. Pan bowiem kazał nam wspólnie jeść śniadanie i choć nikt w rodzinie Pana nie chwali, wszyscy pobożnie wstają o siódmej żeby bombardować organizm cholesterolem. Wspólne zapychanie żył to świetna okazja do konwenansów i przytyków, zwanych potocznie życzeniami:

  • żebym wkońcu porządnego chłopaka znalazła
  • żebym sobie wreszcie ułożyła życie
  • żeby spełniły się wszystkie moje marzenia
  • żebym była szczęśliwa
  • żeby dziadek dożył mojego ślubu
  • żeby babcia zatańczyła na moim weselu
  • żebym może dała matce jakieś wnuczęta
  • i przede wszystkim zdrowia, bo zdrowie najważniejsze.

Gdybym mogła wyjść z siebie i stanąć obok, życzyłabym sobie tego dnia aby ktoś z bliskich był łaskaw zauważyć, że ułożyłam już sobie życie i jestem szczęśliwa. Niestety, tylko ślub i potomstwo mogłyby to przypieczętować. No, chociaż jakiś konkubent przynajmniej. Do tego czasu wszystkie moje życiowe osiągnięcia pozostają w cieniu mego staropanieństwa.

Jakkolwiek raczej przymykam oko na życzenia, zwłaszcza jeśli ja sama sobie życzę czegoś zgoła innego, to mimo wszystko nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jestem stawiana w pozycji, z której trzeba się bronić. Niby jest miło, rodzinnie, wszyscy mają dobre intencje, ale na Ozyrysa! Cóż to znaczy wreszcie ułożyć sobie życie? Czyżby moje życie było rozłożone? Nieułożone, rozsypane, rozlazłe...? Cóż powinnam zrobić, aby je ułożyć? Jak Wam udowodnić, że jestem duża? Znaleźć dobrze płatną pracę, mieć dach nad głową, wykupić ubezpieczenie i pakiet dentystyczny? Wziąć odpowiedzialność za żywe stworzenie i utrzymać je przy życiu? Zrobić prawo jazdy? Skończyć studia? Zrobiłam już każdą jedną z tych rzeczy. Każdą. Ba, mam nawet kredyt, jak przystało na dorosłego członka kapitalistycznego społeczeństwa. Spłacam pokornie. Wciąż mało. Wciąż nieułożona, bo sama. Tu Was boli.

W tym miejscu spodziewacie się po mnie feministycznych bredni, przyznajcie. Że kobieta bez faceta jest jak ryba bez roweru, że jestem sama z wyboru, że do szczęścia nie jest potrzebna druga połówka, że małżeństwo jest staroświeckie, zobowiązanie na całe życie jest do dupy, faceci są do dupy, miłość to propaganda. Nie dam Wam tej satysfakcji.

Pierwsza sprawa - nikt na świecie nie jest sam z wyboru. Można być samym bo coś poszło nie po naszej myśli, związki nam się nie udają lub podejmujemy niefortunne decyzje. Można być samym, ponieważ ma się problem z przywiązaniem i budowaniem relacji. Można być samym, kiedy unika się bliskości z innymi. Świadomie lub podświadomie. Ale unikanie lub uciekanie to nie to samo co dojrzały wybór. Nie wierzę, że można o zdrowych zmysłach powiedzieć: Ej, wiesz, wspaniale, że się poznaliśmy! Jesteśmy dla siebie stworzeni. Kochasz mnie, a ja Ciebie. Jesteśmy szczęśliwi razem i dajemy sobie wszystko, czego można zamarzyć. Niestety, ja wybieram, że chcę być sama. Do widzenia. A skąd. Ludzie, którzy mówią, że chcą być sami z wyboru, po prostu nie mają innego wyboru. I nie mówię tutaj o wyborze typu mąż żonobij. Mówię o wartościowej, dobrej, pięknej relacji. Jeśli wszystko jest z Tobą w porządku, nie odwrócisz się od niej, żeby być sam z wyboru. Możesz odwracać się od tego, co dla Ciebie niedobre lub od tego, czego się boisz. Ale to nie jest wybór, to konieczność przetrwania. Mogę wmawiać Wam do woli, że przestałam palić papierosy z wyboru. Nie ma w tym prawdy. Przestałam palić, bo papierosy niszczyły mi płuca, rujnowały budżet, pogorszały samopoczucie, no i śmierdzą. Rzuciłam palenie, ponieważ alternatywą dla raka płuc jest życie. A nie dlatego, że to był mój wybór. Gdyby nie troska zdrowie i zamiłowanie do miłych zapachów, pewnie wybrałabym fajki. Lubię fajki. Lubię też moje płuca.

Miłość również lubię. Otóż miłość jest całkiem super. Związki są super. Niektórzy faceci są nawet super. Tak samo super jak pisiąt milionów dolarów, apartament na Złotej, dom na Florydzie, blender kruszący lód, słoneczna niedziela, posłuszny kot i własne miejsce parkingowe. Kiedy mogę, wybieram rzeczy z kategorii super. Chciałabym, żeby w zyciu spotykały mnie rzeczy, które są super. Jestem wdzięczna, kiedy tak się dzieje. Niemniej, odmawiam życia w przekonaniu, że jeśli któraś z nich mi się nie przytrafia, to moje życie jest do bani. Nie mogę i nie chcę żyć w zawieszeniu, wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na ten moment, w którym zdarzy mi się coś super. Bo jeśli się nie zdarzy, to co? Życie zaprzepaszczone na czekaniu? I w międzyczasie trzeba łgać, że miałam super propozycje, ale odrzuciłam z wyboru.

Moje życie, tak generalnie, jest super. Jest ułożone. Nigdzie nie jest napisane, że jak coś już raz ułożyliśmy, to nie można tego rozpierdaczyć i ułożyć na nowo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej