sobota, 25 stycznia 2020

mam za dużo kuponów

Każda szanująca się posiadaczka damskiego portfela (tak, gdzieś tam w damskiej torebce jest portfel) od czasu do czasu robi inwentaryzację. Każda okazja jest dobra, chociażby nowy rok, nowa ja. Albo kiedy czegoś nie możesz znaleźć. Albo kiedy wymieniasz portfel. Albo kiedy potrzebujesz oderwać myśli od pracy. Albo kiedy portfel jest za gruby. Wbrew utartym powiedzonkom, zbyt gruby portfel to problem. I nie ma nic wspólnego z nadmiarem kasy. Ale do rzeczy.

Kupony. Mój portfel cierpi na nadwage głównie przez kupony. Gybym znalazła w nim przysłowiowy talon na kurwę i balon, nie byłabym ani trochę zaskoczona. Znalazłam jednak trochę inną zawartość.

Kupony na 10% zniżki w sklepie obuwniczym. Mimo, iż sklep obuwniczy regularnie ogłasza, że to już ostatnia szansa, by kupić asortyment za jedyne 50% ceny, by tydzień później uruchomić kolejną promkę -30% na wszystkie damskie botki skórzane w czekoladowym kolorze. Mimo, iż właśnie kupiłam dwie pary butów o łącznej wartości mojej miesięcznej pensji. Mimo, iż kupon jest ważny do jutra, a ja mam obecnie na koncie 23,74zł + 3,97zł i jedno euro w gotówce. Nie mogę się rozstać z tym kuponem. Był dołączony do zakupów kogoś, kto uznał, że może mi się przyda. Ależ owszem, przyda się. Hyc! Do torebki.

Kupon na dziesiąty sok gratis w barze z eko soczkami, do którego chodziłam kiedyś raz w tygodniu ale to było trzy lata temu. Kiedyś na stówę tam wrócę.

Karta stałego klienta do sklepów, w których nie jestem stałym klientem.

Kupon od weterynarza do zbierania naklejek za każdym razem, gdy mój kot ma obcinane pazury. Piąty zabieg gratis. Każda kobieta zasługuje na trochę luksusu, nawet kotka.

39 naklejek słodziaków, których nie mozna już wymienić na maskotkę.

Kupony do kosmetyczki. Aktualnie - moje ulubione. Każda szanująca się posiadaczka twarzy wie, że przeprowadzka do innej części miasta może się wiązać z koniecznością szukania nowej kosmetyczki. Proces bywa bolesny i pełen rozczarowań, zazwyczaj łatwiej już znaleźć nowego faceta po rozwodzie. Niedawno sama znalazłam nową partię w nowej dzielnicy, uroczy lokal z tradycjami parę kroków od domu. Usługi tańsze o jakieś 30% niż w śródmieściu, obsługa uśmiechnięta, usługa wykonana poprawnie. Czego kobieta może pragnąć więcej? Kuponów.

Każda wizyta u moich nowych przyjaciół to nowa kuponowa przygoda. Najpierw kupon z okazji X-lecia istnienia zakładu. Bam! 25% zniżki na usługi. Przy kolejnej wizycie - ku mojemu ogromnemu zdziwieniu: powitalny kupon na start, który zapomniano mi wręczyć przy pierwszej wizycie. Ciach! -20% na usługi. To ja im wtedy: siup! rzucam na ladę ten mój pierwszy kupon, ale on nie działa na usługę, ktorą wybrałam. Ani na tą drugą, o którą pytam. Działa na inne usługi, których w gruncie rzeczy nie planuję. No i klops. Nie zniechęcam się, bo usługa wszak wykonana poprawnie, obsługa przecież miła, wciąż wręcza mi z uśmiechem kupony, no i ta cena (nawet bez kuponów) rozsądna, żeby nie powiedzieć: niska. Wracam więc trzeci raz. Nie uwierzycie, co mnie tam czeka. Kolejny kupon. -20% na wszystkie usługi. Oczywiście oprócz tej, z której korzystam. Kolejna wizyta, kolejny kupon niewykorzystany, ale za to jest podarek: świąteczny, niepotrzebny, nieładny, niemodny, niekochany aniołek z gipsu. Gdybym tylko mogła zapłacić nim za hennę rzęs! Po paru miesiącach tego romansu mam zatem:

  • aniołka z gipsu
  • torebkę, w której wręczono aniołka - do wykorzystania na świąteczne prezenty anno domini 2020
  • 3 kupony na nic
  • zaplanowany masaż twarzy, bo na coś trzeba było wykorzystać chociaż jeden piekielny kupon

Przynajmniej zachowałam twarz.

Podczas styczniowej inwentaryzacji wyrzuciłam część kuponów. Kupony z portfela, babie lżej. To był miły, oczyszczający rytuał. Niczym pozbywanie się niepotrzebnych przedmiotów lub zrywanie toksycznych relacji. Każdy zbiera swoje kupony. Niektórzy z nas lubią odbijać pieczątki, by móc cieszyć się darmową kawą. Niektórzy zawsze kupują buty na promce za pół ceny. Spoko, to chyba całkiem zdrowe. Wiecie, które kupony są niezdrowe? o takie:

Kupon na kurs szybkiego czytania, wymienny na naukę języka obcego, na który nigdy nie ma pieniędzy.

Voucher na podróż życia, ale dopiero kiedy dzieci podrosną.

Karnet na wolny czas, gdy tylko będzie wolny czas.

Wejściówka na basen, ale dopiero kiedy schudnę.

Okazja awansu, ale dopiero gdy będę się czuć gotowy.

Talon na dobre samopoczucie, ale dopiero gdy się zorientuję, że sobie spartaczyłem życie.

Ze smutkiem wyrzucam kupony od przemiłej pani kosmetyczki, bo przypominają mi o tym wszystkim, co sobie wszyscy w zyciu obiecujemy. Dajemy sobie takie gówno warte kupony, po to tylko, by później nie mieć możliwości ich zrealizowania. Ciągle słyszę z ust młodych osób: chciałbym, kiedyś, później, może, fajnie by było. I wydawałoby się, że spoko, że młodzi ludzie mają czas. Ale nikt nie ma czasu, bo czasu nie można włożyć do portfela, bo to nie kupon. I wtedy zaczynam wsłuchiwać się w odrobinkę starsze osoby. Faceta po pięćdziesiątce, który mówi może kiedyś znajdę czas żeby przeczytać książkę. Kobietę po sześćdziesiątce, która mówi może jeszcze kiedyś gdzies pojadę. Panią w średnim wieku, która po zajęciach jogi mówi, że dobrze się po nich czuje, że kręgosłup mniej boli. Że pewnie by ją w ogóle przestał boleć, gdyby mogła chodzić na zajęcia dwa razy w tygdniu. Ale kto ma czas przychodzić dwa razy w tygodniu?

Nie chowajcie kuponów do portfela. Promocja zwana życiem jest bardzo ograniczona czasowo.



Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej