czwartek, 20 września 2018

każdy jest odpowiedzialny za swoją Florydę

Jestem na emeryturze od półtora tygodnia. Wzięłam, można rzec, urlop na emeryturę. To znaczy jestem na urlopie, ale tak właśnie się czuję - jak emerytka. Nie w takim obraźliwym, złym sensie. Nie dlatego, że odwiedziłam już sześciu lekarzy i sklep ortopedyczny oraz robiłam dwa razy zakupy w aptece.

Ostatniego dnia w biurze wszyscy pytali mnie, gdzie wyjeżdżam. Zaciekawił mnie ten tok myślenia, który nam każe podejrzewać, że urlop oznacza wyjazd do ciepłych krajów. Czy to takie dziwaczne, że przez trzy tygodnie mam ochotę po prostu... odpocząć? Żadnych przygód, mocnych wrażeń i szalonych imprez. Tylko ja i moja samotnia. Ja i mój wózek na zakupy. Ja i książka. No i taki malutki sześciokilometrowy bieg z przeszkodami, wizyta nad morzem oraz ślub i wesele... Poza tym, nuda. Leniuchowanko. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie potrafię odpoczywać. Ale bardzo się staram.

W centrum naszego pięknego stołecznego miasta, w którym mam zaszczyt mieszkać, urządziałam swoją własną Florydę. Śpię do dziesiątej bez cienia wyrzutów sumienia. Przeciągam się leniwie i jem śniadanie. Kilka razy nawet ugotowałam obiad. Chodzę w środku dnia na zajęcia z fitnesu niczym żona holiłud. Patrzę na kobiety wylewające siódme poty ramię w ramię ze mną i zastanawia mnie kim są. Skąd mają czas, żeby pracować nad tricebsem przed południem? Kto płaci za ich czas? Czas to pieniądz, więc nasz czas zawsze kogoś kosztuje. Mój pracodawca płaci za mój czas na siłce, a kto płaci za Twój czas? Mąż? Zus? Rodzice? Jakim cudem w środku dnia, gdy wszyscy normalni ludzie siedzą w pracy, Ty masz czas na ćwiczenia? Gdzie Twoje czułenka i garsonka? Gdzie Twój fartuch? Gdzie Twoje papiery? A może żyjesz bez pieniędzy? Może Twój czas jest za darmo? To by dopiero było dziwactwo.

Jak przystało na emerytkę, nie mogło mnie dziś zabraknąć na targu. Kupiłam ziemniaczki od pani z ziemniaczkami, kupiłam jajeczka od pana z jajeczkami. Wbrew moim obawom, seler naciowy wyglądał prawie tak samo jak w biedro. Bałam się, że go nie poznam, tu, w tym nowym towarzystwie. Czułam się nieswojo, jakbym właśnie wylądowała na tropikalnej wyspie. Oto moje warszawskie wakacje, dzikie targowisko, gdzie nie można zapłacić kartą. Władza mojego magicznego kawałka plastiku nie sięga tutaj. Tutaj panuje anarchia. Tubylcy zdają się świetnie funkcjonować w swoim otoczeniu, zgrabniutko wybierają najświeższe, najjędrniejsze kąski i dalej w drogę z wózkiem pełnym pyszności. Jedna pani zgubiła wózek. Zapomniała, gdzie go odstawiła. Też kiedyś będę gubić duże obiekty. Ale jeszcze nie dziś. Dziś moje siateczki są bezpieczne. Nigdy nie rozwikłam tej zagadki, dlaczego mówimy na nie siateczki. Cóż ma troba z plastiku wspólnego z siatką? Pędzę więc z siatami między stoiskami, lecz ruch nie jest płynny, wózki i powolne ruchy zesztywniałych stawów blokują mi drogę. Muszę wrzucić na luz, odczekać, zwolnić. To trudne, bo strasznie śmierdzi z mięsnego, lecz pomału, pomalutku toczymy się naprzód i nagle trafia do mnie, że przecież w domu nikt nie czeka. Nie zostawiłam włączonego żelazka. Nigdzie mi się nie spieszy, nigdzie sie nie spóźnię.

Wypełznąwszy z bazaru przysiadłam na ławeczce. Wyciągnęłam książkę, by dowiedzieć się tego i owego o starych chińskich metodach płukania nosa, dla zdrowotności. Moje siaty musiały wysyłać sygnał do innych emerytów, że jestem jednym z nich, ponieważ starsza pani z makijażem a'la dżoker przysiadła się do mnie w milczeniu. Siadanie zajęło jej cały akapit. Znów naszła mnie ta myśl. Jest środek dnia. Czwartek. Ludzie kochani, jak Was tu dużo. Ludzi, którzy w czwartek siedzą w parku. Czułam, że to jakieś specjalne prawo, nie! Przywilej. To przywilej siedzieć w parku w czwartek o dwunastej. Poza kilkoma wyjątkami, otaczali mnie głównie emeryci i dzieci. Czyli jedyni ludzie, którzy prawdziwie korzystają z chwili.

Na poczcie kolejka jak za komuny, kolejka zombi, pani w okienku też zombi. Nikt się nie denerwuje. Wszyscy grzecznie czekają, wymieniają uprzejmości, nie przerywają pogawędek. W pierwszym odruchu myślę no nie, nie wyczymie. Wychodzę. Znajdę inną pocztę, nowoczesną, gdzie pani w okienku jest niemiła i nie pozwala sobie na pogawędki z interesantami. Pod kątem ergonomii czasu, która nagle stała się tak ważna, byłby to z pewnością strzał w kolano - czyż nie zajmie mi mniej czasu przeczekanie tej kolejki? Ale nie o czas tu chodzi. Nie o ergonomię i nie o oszczędność. W domu nadal nikt nie czeka. W domu wszystko po staremu, ja się spieszę dla samej idei pośpiechu. Ja się spieszę, bo ktoś płaci za mój czas. Mój czas kosztuje. Jak się szefowi wytłumaczę, że zmarnowałam cenny urlopowy czas w kolejce na poczcie? Ludzie robią na urlopach ważne rzeczy, jeżdżą na drugi koniec globu, robią selfi z pandami. A ja stoję w kolejce. Jak spojrzę matce w oczy? Pół godziny mojej cennej młodości, która już nigdy nie wróci, stracone w kolejce na poczcie.

Znacie ten moment z amerykańskich filmów, kiedy w oczach aktora nagle zaświecają się pełne nadziei lampki. On coś wie. Odkrył właśnie jakąś życiową prawdę i zapragnął za nią podążać. Otrzymuje od losu nową szansę, by coś zrobić, naprawić, jest wypełniony nową cudowną energią. Najcześciej w tym momencie jedzie na lotnisko wyznać komuś miłość albo zaczyna odkrywać niezauważone wcześniej poszlaki prowadzące niehybnie do rozwiązania śledztwa. Ten błysk, poczuliście go kiedyś? Moment aha, po którym wszystko staje się jasne i proste? Z nutką goryczy, że do tej pory robiliśmy to wszystko nie tak, nie umieliśmy grać w życie? Oto nowe rozdanie i można spróbować zagrać według nowych zasad. Aha!

To był czerwiec w roku, w którym skończyła się moja wczesna młodość i rozpoczęła młodość średniozaawansowana. Od tamtej pory na wcześniejsze okresy mówię kiedy byłam młodsza, co jest trudne do zniesienia przez osoby odrobinę starsze ode mnie. No bo jak jesteś młody to nie masz prawa nawiązywac do okresów, kiedy byłeś młodszy. Młodość zlewa w jednego bezbarwnego gluta a potem jest starość. A więc ten moment. Jechałam na rowerze. Mój rowerowy moment. Rozmyślałam o tym, co w pierwszej kolejności zrobię po dotarciu do pracy. Zastanawiałam się, jak wygądają moje włosy. Robiłam plany na weekend. Odczuwałam lęk, że się spóźnię. Aż przyszedł ten błysk w oku i pokazał mi, że dziś jest piękna pogoda, moje niesforne loki fruwają lekko na wietrze, a jazda na rowerze sprawia mi mnóstwo przyjemności, moje ciało po wizycie na basenie czuje się rewelacyjnie, a bruszek jest pełen pysznego śniadanka. Tyle dobroci w tym jednym słonecznym momencie bycia tu i teraz. Jakie to wszystko banalne, prawda? Jakie to czywiste i njuejdżowe, wystarczy przecież cieszyć się chwilą i nagle życie staje się bajką. Można teraz opowiadać o swoim rowerowym momencie innym i chwalić się tym, jak mistrzowsko potrafisz korzystać z życia. Pod warunkiem, że nie będziesz zapominać.

Ciągle zapominam, że miałam żyć inaczej. Ciągle prowadzę wyścig z czasem albo sama ze sobą i zapominam na chwilę usiąść. To takie zabawne, że współczesny homo sapiens prowadzi siedzący tryb życia, ale zapomina na chwilkę usiąść. Zrozumiałam już, dlaczego emeryci się nie spieszą - bo im nie ucieka młodość. Im co najwyżej ucieka starość. A tam, dokąd podążają, nikomu się raczej nie spieszy.


Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej