piątek, 24 sierpnia 2018

tydzień ma siedem dni

-Byłem w tej miejscowości kiedyś na takim koncercie i robiłem uła uła!
-Każdy z nas był kiedyś gdzieś na jakimś koncercie i robił uła uła.
-W sumie racja.

Dochodzi dziewiętnasta. Wracam do domu mokrusieńka od deszczu, pośpiesznie rozpakowuję zakupy z żabki, prawie rzucając jajkami w lodówkę zamiast jak człowiek ułożyć je pieczołowicie na półeczce. Nie mam czasu. Otwieram butelkę Karmi przy pomocy młotka (nowa umiejętność nabyta w te wakacje) i pociągam łyk za łykiem, krzątając się po salonie, który jest też sypialnią, jadalnią, biblioteką, gabinetem, warsztatem i salą ćwiczeń. Stoi w nim również lodówka, więc chyba można by przyjąć, że to także kuchnia? Dwie kuchnie w kawalerce, kto bogatemu zabroni? Towarzyszy mi kadzidło i gromadka zapachowych świeczek. Za oknem jest tak pięknie, że szkoda mi zapalać światło w domu. W najlepsze trwa właśnie burza i miasto zamiast pachnieć szlugami i kalafiorem, pachnie deszczem na betonie. Otwieram okno na oścież i siadam przodem do niego, by chłonąć dźwięki burzliwej stolicy i podglądać moknących ludzi. Doskonały koniec dnia.

Bardzo mi śpieszno, ponieważ czuję nagły przypływ potrzeby, by pisać. A tak sie składa, że na dziś wieczór nie mam innych planów. Właśnie rozpoczyna się wspaniały weekend. Kolejny łyczek. Jestem rozdarta między pragnieniem tej piwno-karmelowej słodyczy na moim języku a poczuciem rozczarowania, że jedną ręką trudniej się pisze, gdy druga (z dwóch, jakie aktualnie posiadam) dostarcza napój do moich ust. Życie to trudna sztuka kompromisów. Z przyjemnością słucham uspokajającego szszszsz, które wydaje mokra jezdnia, gdy poruszają się po niej samochody. Jeden z kącikow moich ust uśmiecha się melancholijnie na myśl o tym, jak spędzałam przed laty swoje piątki.

Piąteczki, piątunie, piątuniuniuniunie. Piąteczek był dla tygodnia tym, czym Sylwester jest dla roku. Końcem, początkiem, świeżością, wolnością! Piąteczek zaczynał się o szenastej, a kończył w poniedziałek rano. To właśnie ci ludzie, którzy czczą piątki, nazwijmy ich piątkowcami - to oni niecierpią poniedziałków. Bo to oznacza koniec imprezy i cztery dni (cztery i pół?) smutnej, szarej rzeczywistości. Jakim trzeba być nieszczęśliwym, kiedy się nienawidzi czterech i pół dnia na każde siedem. To dziewięć czternastych życia. To tak jakby na każde czternaście lat wyrzucić dziewięć z nich do kosza. Piątkowcy, nie wyrzucajcie swoich lat do kosza!

Pamiętam moje weekendy, te studenckie, singielskie, szalone weekendy. Te piąteczki, kiedy mogłam zrzucić z siebie uniform sekretarki i hasać po mieście bez biustonosza. Uściślijmy może - nie biegałam nago, przebierałam się w coś innego. Weekendy to były podarowane nam przez los dni, podczas których nie istniała noc i dzień, nie było żadnych zasad. Dopóki starczało kasy na drinki, a nogi miały siłę tańczyć, dopóki deszcz, grad, burza z piorunami (niezawsze skutecznie) nie wygnały nas znad Wisły, dopóki barman (też nie zawsze skutecznie) nie wygnał nas z lokalu... młodość trwała. Zawsze gdzieś była jakaś impreza. Trzeba było tylko wybrać jedną dla siebie. Ci z nas, którzy byli bardziej popularni, musieli dzielić wieczór na dwa czy trzy przyjęcia, aby dopełnić swego towarzystkiego obowiązku. Nie starczyło w tym wszystkim czasu, by się zastanawiać, czy ludzie, z którymi rozmawiam i rozrywki, jakim się oddaję, są w ogóle interesujące. W końcu jest weekend, kochajmy go, zanim odejdzie w niepamięć.

Kiedyś miałam wątpliwą przyjemność przyjmować gościa z drugiego krańca kraju, który dawno nie widział stolicy. Mieliśmy poczynione plany na sobotni poranek. Plany były ważne i nie podlegały negocjacji, należało zatem o ludzkiej porze położyć się spać w piątkowy wieczór. Wcześniej ustalony plan obudził niespodziewanie w moim towarzyszu bunt, który nie pozwalał mu zasnąć. Cóż to było za widowisko! Niebezbieczna mieszanka syndromu odstawienia i niesfornego dziecka, które nażarło się cukierków po kolacji. Mogłabym przysiąc, że ten, zdawałoby się, dorosły mężczyzna miał łzy w oczach, kiedy siedząc na łóżku błagał, a może groził: Ale dziewczyno! Dzisiaj jest piątek! Jak można nie imprezować w piątek? Aż chciało się lać pasem po dupie. Nie było ważne, że potrzebujemy się wyspać i wstać wcześnie rano (trzeźwi), nie miało znaczenia, że przed nami potem cała sobotnia noc na wszelkiego rodzaju swawole. Ba, nie starczyło nawet to, że już zdążyliśmy się przed pójściem spać uraczyć kilkoma piwami. Nie miało zbytniego znaczenia, że większość znajomych również się już z nami dziś nie spotka. Liczyło się tylko jedno - jest piątek, a ja na mojej liście nie mam odhaczonej imprezy. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Moje życie przecieka mi między palcami. Ratunku!

Nie wiem kiedy to się stało dokładnie. Nie pamiętam, czy odkryłam to sama, czy może ktoś mi polecił, żebym wypróbowała. Może gdzieś o tym wyczytałam? Postanowiłam przetestować zupełnie nowy sposób na wolny czas: odpoczynek. Gdybyśmy oglądali moje słowa w formie filmu, teraz zobaczylibyście urywane sceny, które przeplatają się, walcząc o Waszą uwagę. I tak na zmianę - ja w świetle świateł dyskotekowych, podskakuję i robię uła uła, a na drugim obrazie - przeciągam się leniwie na łóżku i przysypiam, przytulona do książki. Jeśli tak wygląda starość, czasami żałuję, że nie zestarzałam się wcześniej. Ale może właśnie o to chodzi w tym całym młodość musi sie wyszaleć.

Poniedziałek i piątek stali się takimi wrogami, że powstał na ten temat nowy rozdział sawułarwiwru. W piątek wypada się cieszyć, że jest piątek. W piątek należy mówić, że jest piątek i koniecznie podkreślać, że to wielkie szczęście, że piątek jest właśnie dziś. W poniedziałek należy z nutą goryczy wspominać weekend. Nie zaszkodzi nadmienić, jak bardzo nie chciało się wstać z łóżka i teraz kolejny tydzień to samo. I wszystko od nowa. I tak w kółko. I kawa, kawa niezbędna w poniedziałek rano. Dobrze, że jest kawa.

Moja młodość ma się dobrze i mam nadzieję, że posłuży mi jeszcze długi czas. Ale z wiekiem kocham każdy dzień tygodnia tak samo. Skłamałabym mówiąc, że zapominam, który jest dzień tygodnia i sielsko sobie żyję bez kalendarza i zegarka. Z pewnością mój pracodawca szybko by mi o tym przypomniał, gdybym zapomniała, że jest poniedziałeczek i zamiast stać przy ekspresie do kawy, przeciągałabym się z książką pod kocem. Ale widzicie - to, że matka kocha wszystkie dzieci po równo, nie musi być równoznaczne z tym, że jest ślepa na ich indywidualizm i potrzeby. Czy poniedziałki w biurze bywają wyczerpujące? Pewnie! Dlatego poniedziałkowy wieczór spędzam uprawiając sport i wyciszając się w towarzystwie uśmiechniętych ludzi. Gwarantuję, że to równie przyjemne co sobotni klabing. I nie ma kaca. Choć zakwasy mogą Wam go w pewien sposób zastąpić. Wystarczy pozwolić sobie na zmianę perspektywy. Wystarczy odszukać swojej własnej definicji słów takich jak zabawa czy rozrywka, albo odpoczynek.

Kiedy stoję przy kserokopiarce i w oczekiwaniu na wyplucie dokumentów, zdarza się, że tańczę i radośnie potrząsam pupą, zazwyczaj wówczas słyszę jedno z poniższych:
Oo, jaka zadowolona, bo piątek!
albo:
Co ona taka zadowolona, w poniedziałek?
We wtorki, środy i czwartki nikt nie komentuje moich tańców godowych z kopiarką. Czemu wtorki, środy i czwartki są ludziom tak obojętne?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej