środa, 26 maja 2021

trzeba mieć jaja żeby widzieć w pełni

Była pełnia księżyca. Taka, że luna niczym latarnia oświetlała sypialnię smugą wyraźnego światła. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w czasie pełni dzieją się niezwykłe rzeczy. Cóż niezwykłego może wydarzyć się dzisiejszej nocy? Moim życzeniem było, by nie wydarzało się absolutnie nic wyjątkowego.

Ze snu brutalnie wyrwał mnie domofon. Trzeba o mnie wiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza: jestem bardzo wrażliwa na dźwięki, zwłaszcza takie z zaskoczenia. Zatem domofon wśród nocnej ciszy rani moje uszy niczym żyletki i gwarantuje taki skok adrenaliny, jak rozlanie porannej kawy. Druga: absolutnie bezwględnie potrzebuję się porządnie wyspać. Kładę się do łóżka o dwudziestej drugiej, a godzinę przed snem piję melisę i nie korzystam z urządzeń elektronicznych. Każda próba przerwania mojej nieprzerwanej ośmiogodzinnej dawki snu to poważny zamach na moje dobre samopoczucie, brutalna próba doprowadzenia mnie do mojej najgorszej wersji mnie. Istny dramat. Dlatego domofon dzwoniący znienacka o pierwszej w nocy, kiedy śpię, to grzech ciężki. Czyżby zatem w tę pełnoksiężycową noc miało wydarzyć się coś niezwykłego? Niezupełnie.

Trzeba wiedzieć, że ten zamachowiec, który okrada mnie ze snu, nie dzwonił do mnie po raz pierwszy. Już niejednokrotnie w środku nocy podrywał mnie na równe nogi dźwięk domofonu. Zazwyczaj jednak zanim zdążę się otrząsnąć, zrozumieć co się stało, zareagować, domofon milknie. Czasami przez okno lub przez ściany słyszę, że dzwoniący nie ustępuje, wydzwania do wszystkich sąsiadów po kolei, bezskutecznie. Po jakimś czasie dzwonienie milnie, a ja znów mogę spać. Tym razem miało być inaczej.

Wyborażałam go sobie jako studenta, który zapomina pod jakim numerem mieszka albo jako męża, który wraca po jednym piwku do domu i stara nie chce go wpuścić. Nie znaliśmy się, ale już stał się moim arcywrogiem. Zachowywał się bez wątpienia karygodnie i ja planowałam mu jego karę wyznaczyć. Przepełniona siłą walki wstałam z łóżka, zrobiłam szybkie siusiu i pobiegłam do lodówki po jajko.

Nigdy w życiu jeszcze nie rzuciłam w nikogo jajkiem. Zawsze chciałam to zrobić. To taka wysublimowana forma odwetu. Niby kara fizyczna, ale trudno zrobić komuś jakąś krzywdę. To wyraziste veto, niejednoznaczna forma dezaprobaty. Niedrogo. I chyba nie idzie się za to do więzienia? Celując z drugiego piętra czułam się bezkarna, nareszcie to ja miałam przewagę! Może i masz dostęp do guzików, które budzą ludzi ze snu, ty draniu, ale ja mam jaja!

Okno mej sypialni znajduje się bezpośrednio nad daszkiem, który ochrania domofon i wejście do budynku. Dlatego nigdy nie poznałam twarzy wroga. To również powód, dla którego rzucanie jajem było walką podjazdową. Musiałam poczekać, aż się znudzi dzwonieniem, odejdzie w stronę podwórza. Serce wyrywało mi się z piersi, jajo trzymałam w gotowości i tak wychylona z okna, w nocnej koszuli, czekałam.

Nareszcie spod daszku wyszedł on, ten tajemniczy mocarz, który w swoich łapach trzyma klucz do mojego zdrowego snu. Kulejący kloszard.

Zastygłam z jajem w ręku. Wciąż byłam na niego wściekła, ale co innego rzucać jajem w sąsiada pijaczka, który ma w domu prysznic, a co innego rzucać jajem w bezdomnego. Nagle rzucanie jajem przestało się wydawać takie niewinne.

Pan kloszard być może okradał mnie ze snu i spokoju, ale sam też nie miał snu ani spokoju i wcale go w naszym bloku nie znalazł. Wygląda na to, że sen i spokój to takie rzeczy, które możemy komuś ukraść, jednocześnie wcale ich nie pozyskując dla siebie. Gdybym była na jego miejscu, prawdopodobnie również nie zawahałabym się przed niczym, żeby znaleźć ciepły kącik do spania, nawet kosztem snu innych ludzi. Odłożyłam jajo na miejsce i przebaczyłam panu kloszardowi, że mnie budzi.




Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej