sobota, 17 sierpnia 2019

nikt nie jest normalny


On jest jakiś psychiczny. Świr, szurnięty, nienormalny.

Te słowa już coraz trudniej przechodzą mi przez gardło. Jakoś tak już mi nie smakuje żartowanie ze zdrowia. Kim jestem, by dawać diagnozę? Kim jestem, żeby decydować o tym, co jest normalne? Przeczytałam całkiem niezłą książkę napisaną przez psychologa w roku 1992. Ludzi zdrowych jeszcze wtedy można było bezkarnie nazywać normalnymi w tego typu publikacjach. Czytając ją dziś, dwie i pół dekady później, mam ciarki na plecach.


Jest tyle chwytliwych powiedzonek, że niby ludzie dzielą się na normalnych i niezdiagnozowanych, he he, że ludzie normalni są nudni, zdrowo jest mieć trochę nierówno pod sufiem, hehe, bo tak naprawdę bycie normalnym jest nienormalne, hehehe, bycie nienormalnym jest normalne, głowa mnie zaczyna boleć od tego poszukiwania normalności i definiowania nienormalności. Nie idzie się połapać, co jest bardziej mejnstrimowe - być normalnym, czy uważanie się za swira? Do znudzenia słyszę z ust ekstrawertycznych ekscentryków dumne ja to nie jestem normalny. Super, że się tym z nami podzieliłeś. Proszę, oto Twój order z czekolady za bycie wyjątkowym. Ja też nie jestem normalna, więc nie masz gwarancji, że to prawdziwa czekolada. He he. HEHEHE.


-Czy Ty się aby dobrze czujesz? - spytała mnie kiedyś koleżanka w pracy, obserwując jak tanecznym krokiem porządkuję dokumenty, podśpiewując.
-Wiesz - odpowiedziałam jej - problem z takimi ludźmi jak Ty jest taki, że zawsze podejrzewacie takich ludzi jak ja, że źle się czujemy, właśnie wtedy gdy czujemy się najlepiej.



Mamy teraz taką modę na bycie chorym psychicznie. Mimo wszystko wciąż od czasu do czasu piętnujemy eskcetrycznych ludzi. Lecz tu nie o same dziwactwa rzecz się rozchodzi, lecz o te melodyjne, pejoratywne diagnozy. Kiedy podejrzewamy, że czyjeś zachowanie przekracza nasze standardy, a może granice (?) i wychodzi poza definicję normalności, nie stwierdzamy stoicko, że czyjeś zachowania przekraczają nasze lub społeczne normy albo że to czy tamto nie wypada. Nie, nie. Mówimy: nienormalny, chory. A czy widząc kuśtykającego człowieka obrzucamy go krytycznym "a ten co, nogę stracił?". No właśnie stracił. Hehe. Czy widząc łysego kpimy sobie w najlepsze z efektów ubocznych chemioterapii? Nie wydaje mi się. To Ci dopiero chamstwo, tak się nabijać z biednych chorych ludzi. Nie jest chamstwem jednak wycieranie sobie gęby chorobami psychicznymi, zupełnie jak gdyby były wyborem chorującego. Wstydliwym, godnym potępienia wyborem, żeby być nienormalnym. I jeszcze bezczelnie nas swoją nienormalnością atakuje, naraża nas na oglądanie swojej brzydoty, swojej niedoskonałości. Do domu z nim, nienormalnym, niech siedzi i patrzy na ściany.

Pamiętam taki przypał sprzed kilku lat, kiedy Marię Peszek zlinczowano za to, że podczas rajskich wakacji na tropikalnej wyspie cierpiała na depresję. Czy jakoś tak. Mniejsza o szczegóły, chyba domyślacie się, dokąd zmierzam. Otóż nie można, powtarzam, nie można mieć pretensji do chorego, że zachorował i dodatkowo podsycać niechęć, bo sobie wybrał na to złą porę i miejsce. Uwierzcie mi, że również nie byłam zachwycona, gdy dopadło mnie zapalenie pęcherza na łudstoku. Można mieć pretensje do pęcherza, że się zdecydował zapalić w tak niefortunnych okolicznościach. Do losu, do Boga, jeśli wolisz, miej pretensje. Do bakterii. Nie wiem. Do matki ziemii. Ale nie do chorującego. Taka jednak nasza natura, że do kogoś potrzebujemy mieć pretensje o coś. Ktoś musi byc winny temu nieszczęściu. Dopóki nie znajdzie się winny, dopóty nie ma ukojenia dla cierpień wszystkich, kórych to może dotykać. A jakże nas dotyka, że ktoś piękny, młody, zdolny i bogaty cierpi! I nie ze współczucia nas to dotyka, tylko tak jakoś przewrotnie, z zawiści trochę, a trochę z poczucia, że on powinien podwójnie, ba! potrójnie korzystać z dobrodziejstw, które ma, a których nam brakuje. A on, drań, marnuje je na chorowanie. Cóż za strata bogactwa i młodości! Czy nie byłoby lepiej, gdyby nam je oddał? Skoro bogacz nie potrafi się napawać swoim bogactwem, niech pozwoli innym, biedniejszym, zaopiekować się tym wszystkim. Tu nas boli. Nie dość, że ktoś ma lepiej, to jeszcze nie potrafi mieć lepiej. Na stos z Marią Peszek.

Nie od dzisiaj wiadomo, że Polak po pierwsze: panicznie boi się tego, o czym nie ma pojęcia i po drugie: doskonale zna się na temat, na który nie ma pojęcia. I tak popadamy w dwie skrajności: albo traktujemy chorobę jak przeklęte tabu, albo ją trywializujemy. Co gorsze? Nie mam pojęcia. Nie trzeba szukać daleko. Weźmy sobie alkoholizm. Kiedy słyszę imprezowicza, który dzierżąc w dłoni kufel piwa z dumą deklaruje, że jest alkoholikiem, nóż otwiera mi się w kieszeni. Tak wiele trzeba zmienić. Nasze społeczeństwo tak niewiele wie o alkoholizmie, że pozwala młodzieńcom chełpić się, że są alkoholikami. Gdybyś był alkoholikiem i zdawał sobie z tego sprawę, nie opowiadałbyś o tym dumnie tak jak opowiadasz mi o obronie pracy magisterskiej i nie popijałbyś piwkiem. Nie miałbyś tego zawadiackiego uśmieszku na twarzy. Ale nie jesteś alhokolikiem, po prostu chcesz pochwalić się, że lubisz bądź potrafisz sporo wypić na imprezie. Żartowanie z alkoholizmu i trywializowanie go jest tak popularne wśród młodych ludzi, że gdy mój znajomy całkiem na poważnie w odpowiedzi na pytanie czemu nie pijesz alkoholu? odowiedział bo jestem alkoholikiem spotkał się z salwą śmiechu w odpowiedzi. A jest prawdziwym alkoholikiem. No boki zrywać, takie to śmieszne. Hazardziści, seksoholicy, kompulsywnie objadający się i inne dziwadła - jak mają zdrowieć, skoro samo wyznanie przed kimś, że zmagasz się z problemem, naraża Cię na kompletny brak zrozumienia? I byłoby to łatwiejsze, gdybyśmy wiedzieli, że otoczenie będzie nami gardzić. Ale tego nie wiadomo. Otoczenie może nas wyśmiać, a to jest jeszcze gorsze. To jest inny poziom pogardy. To jest zwyczajne lekceważenie. I wstrząsająca ignorancja. Alkoholik to zwykły imprezowicz, seksoholik to pospolity maczo, depresja to tylko taki gorszy nastrój, anoreksja natomiast polega na tym, że ktoś jest bardzo szczupły.

A wracając do depresji. Świadomość ludzi pomalutku się zmienia dzięki barwnym kampaniom w mediach społecznościowych, które tłumaczą na kolorowyh obrazkach, że depresja nie jest synonimem złego nastroju albo uczucia smutku. Ale ta przemiana jest boleśnie powolna, mimo iż kolejne osoby zalewają swoje tablice edukacyjnymi komiksami. Jedna z bliskich mi osób po przeczytaniu jednego z moich postów zmartwiła się, że mam depresję. Widać napisałam coś smutnawego. Coś tam o sensie życia. I diagnoza gotowa. Tym bardziej było to przykre, że gdy wykazuję bardziej prawdopodobne objawy depresji, które stanowiłyby realne zagrożenie dla mojego zdrowia, nikt słowem nie piśnie. To nie tak, że nie przejmują się moim dobrem. Po prostu nie mają o tym pojęcia. Depresja dopada wszak tylko smutasów, więc dopóki nie robię tego swojego smutnego ryja to generalnie jest git. Za każdym razem gdy słyszę zdrową osobę mówiącą, że dziś ma chyba lekką depresję, walczę ze sobą by nie odpowiedzieć ja chyba dziś jestem trochę w ciąży.

Nigdy nie podejrzewałam, że będę stawać w obronie walniętych. Dopóki w moim życiu nie pojawili się ludzie autentycznie szurnięci. Oni, ludzie szurnięci, prawdziwie kochają i dają się kochać. Taką miłością, która nie zadaje pytań. Zdarza się, że to własnie na nich można polegać najbardziej. Zdarza się, że słuchają najuważniej i mają nieskończone pokłady empatii. Co ciekawe, najczęściej wskutek wieloletniej i ciężkiej pracy nad sobą, licznych wizyt u psychoanalityków, terapeutów i psychiatrów, anonimowych spotkań, grupowych warsztatów, te osoby mają doskonałą świadomość własnych emocji, są także pełni szacunku dla swoich oraz cudzych uczuć i decyzji, jest im niepotrzebne wydawanie ocen i krytykowanie. Właśnie dzięki chorobom, jakie ich dotknęły, stają się doskonalszą wersją człowieka, najbardziej wyrafinowaną wersją człowieczeństwa - taką ludzką. To prawie tak, jak gdyby choroba w pewnym sensie stała się również błogosławieństwem. Mówi się, że wariaci są straszni, a ja własnie przy nich odkrywam, że czuję się bezpieczna.

Nie sądziłam nigdy, że otoczę się osobami cierpiącymi na depresje, uzależnienia i schorzenia, których nazw nie potrafię powtórzyć ani zrozumieć. Na filmach tacy ludzie przecież są wykluczeni ze społeczństwa, noszą białe kaftany i gadają z widelcami. Nawiasem mówiąc, kto znas nigdy nie gadał z widelcem? Cóż, to nie jest film. To jest prawdziwe życie, w którym ludzie z psychicznymi zaburzeniami żyją wśrod Was, jeżdżą z Wami metrem, mają rodziny, kariery, imponujące osiągnięcia. I nie próbuję przez to powiedzieć, że mimo choroby radzą sobie w życiu. Nie! Oni mają normalne życie. Kropka. Są psychicznie chorzy. Kropka. Znam ludzi na wysokich stanowiskach, ludzi z pieniędzmi, z dobrych domów, wpływowe osoby, które wzbudzają szacunek innych. Wszyscy to świry.

I wreszcie - nie sądziłam, że będę stawać w obronie szurniętych, bo nie przypuszczałam, że będę kiedyś czuła się jednym z nich.

Mój wujek kiedyś odkrywał przed moją przyjaciółką tajniki grandżu. Z dumą pokazywał swoją kolekcję nagrań i brudząc ekran telewizora tłustym od kotleta paluchem mówił jej tak:
O ten, tu, z gitarą, widzisz go? Popierdolony. A ten tutaj? On też popierdolony. Ale jak oni grali!!!



Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej