poniedziałek, 7 września 2020

nie ma już buntowników

To zdarzyło się w walentynki. Taki piękny dzień na buntowniczo-konformistyczne przemyślenia, ponieważ nie jest chyba tajemnicą, że walentynki wzbudzają wiele kontrowersji i dzielą ludzkość na dwie grupy. Nazwę ich, trochę pod włos: romantykami i buntownikami.

Jeśli mnie spytacie, to ja jestem z tych romantyków. W walentynki chcę dostać pudełko czekoladek i balonika w kształcie serca. Chcę, żeby moja bratnia dusza spędziła ze mną wieczór i patrzyła mi w oczy tak długo, aż uśnie z nudów. Tego właśnie pragnę. Życie nie zawsze nam daje to, czego pragniemy, więc zimą roku dwa tysiące osiemnaście, gdy los nie przyniósł mi żadnej bratniej duszy, spędzałam walentynki w mieszkaniu moich znajomych, poddając się zabiegowi tatuowania przedramienia. Do dziś uważam te walentynki za najbardziej udane ze wszystkich dwudziestu dziewięciu walentynek w moim krótkim życiu. Żadne inne do tej pory nie pozostawiły po sobie tak trwałej pamiątki.

Tatuowanie odbywało się w przemiłej atmosferze, przy herbatce i rozmowach o życiu. Jedna z obecnych w pokoju osób, owijając właśnie swoje wysmarowane wazeliną udo folią, wyraziła niezadowolenie, ba, oburzenie, spowodowane tym, że teraz wszyscy robią sobie tatuaże. Nie byłabym sobą gdybym nie spytała: ale jak to?

Moja rozmówczyni, szczerze zmartwiona tematem, narzekała, że teraz każdy by chciał mieć tatuaż. Tylko dlatego, że to jest modne. Tylko dlatego, że to ładne. A nie dlatego, że to dla niego coś znaczy. Taki punkt widzenia wydał mi się początkowo niesprawiedliwy, może nawet trochę dziecinny. Jakże to? My mamy prawo się tatuować, a oni nie mają? A kim są oni? A dlaczego im odmawiamy pięknych ozdób na ciele? A skąd wiemy, co to dla nich znaczy? Jako wyznawczyni szeroko rozumianej wolności od razu stanęłam w obronie tych onych, którym próbuje się odebrać prawo do tatuaży.

Każdy z nas ma w sobie coś z trendsettera. Nie raz chciałoby się powiedzieć: ja to robiłem pierwszy, zanim to stało się modne. Teraz wszyscy ze mnie ściągają. Wszyscy chcą być jak ja. Ale skoro wszyscy to robią, to już nie jest takie wyjątkowe. Więc ja też przestaję być wyjątkowy. Więc skoro wszyscy są jak ja, to może ja już nie chcę być jak ja?

Chęć bycia wyjątkowym to niebezpieczna przyjaciółka naszego ego. To ja pierwszy nosiłem tatuaże, domagam się, by to zauważono. Domagam się, by nie mylono mnie z kimś, kto dopiero wytatuował sobie swój pierwszy kwiat lotosu. Moje tribale mam już dziesięć lat, od czasów liceum!

Ponieważ ja sama do buntowników raczej się nie kwalifikuję, pomyślałam sobie: hej, przecież to dobrze, że teraz wszyscy noszą dziary! Kiedyś kojarzone z bandziorami, więźniami i ogólnie marginesem społecznym, dziś stanowią niewinne ozdoby. Niegdyś stojące na Twojej drodze do zdobycia porządnej pracy czy zaimponowania teściom, dzisiaj stały się atrybutem co drugiego porządnego członka społeczeństwa. I ja osobiście, jako porządny wytatuowany członek społeczeństwa, cieszę się, że moja teściowa oraz mój pracodawca nie wykluczają mnie ze swych wspólnot. To, co jeszcze niedawno szokowało i odstraszało, stało się jakby obojętne. Ja powiem więcej – łapię się na tym, że osobom z tatuażami odruchowo ufam chętniej. Tak jakbyśmy należeli do jakiegoś tajnego stowarzyszenia i na pierwszy rzut oka widać, że to swój.

Moje pokolenie ledwie to pamięta, ale wiem z przekazów starszych, że kiedyś tatuaż, o ile nie był znakiem ostrzegawczym uwaga, bandzior!, był bez wątpienia symbolem buntu. Potrzebowałam trochę czasu (i ciekawej rozmowy z moją bratnią duszą, która nomen omen nie obchodzi walentynek) by wreszcie pojąć, dlaczego kogoś wytatuowanego irytuje fakt, że ludzie się tatuują. Bo to jest jego własny symbol buntu. A jeśli wszyscy się tatuują, to tak jakby wszyscy się buntowali. A skoro wszyscy się buntują, tak samo jak ja, to… nie mam się przeciw czemu buntować! Mogę się jedynie buntować przeciwko ich buntowaniu. Powinniśmy się zatem spodziewać nowego ruchu buntowników, którzy będą bez tatuaży i piercingu ubiegać się o pracę barmana. To ci dopiero dziwadła! Zbuntowane bestie! A może romantycy?

Każde pokolenie ma swoich buntowników. Nie należę do dekadentów, ale ośmielę się powiedzieć, że wszystko już było. Już przeciwko wszystkiemu się zbuntowaliśmy i zataczamy koło. Gdy człowiek chce się zbuntować, to musi być bardzo kreatywny. W moim roczniku buntownicy to ci, którzy nie posiadają kont w mediach społecznościowych albo zakładają wielodzietne rodziny, bo takie wybory aktualnie uznawane są za najmniej mejnstrimowe.

Czyżby to wszystko świadczyło o tym, że bunt stanowi ważną pozycję w katalogu potrzeb człowieczych?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się tutaj? Postaw mi kawę :)

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Czytaj dalej